2008-09-13

Nie pobłażać małpie z brzytwą

Rosyjski filozof Aleksander Dugin na łamach dzisiejszego ,,Dziennika'' odkrył przed czytelnikami tej gazety prawdziwą twarz rosyjskiego giganta. Używając typowego dla rosyjskich dostojników słownictwa stwierdził - ,,(My, Rosjanie - przyp. Jaku) Mamy NATO gdzieś i się go nie boimy''. I bardzo dobrze, Zachód ma teraz wręcz obowiązek również przestać się bać i mieć gdzieś Rosję. Daj Bóg by tak się stało, bo pewnym jest która ze stron na takim układzie najwięcej straci.

Pogróżki kolosa na glinianych nogach

Napędzane przez politykę Putina oraz Miedwiediewa imperialistyczne ciągoty Rosjan znajdują ujście w pogróżkach pana Dugina - Posiadamy broń jądrową i jesteśmy gotowi jej użyć - mówi filozof. Uczony wylicza również inne środki nacisku jakie Rosja może zastosować, między innymi blokadę energetyczną. Dugin przestrzega też Europę, przed pouczaniem Rosji - chodzi głównie o kwestię Gruzji, którą rosyjska administracja chciałaby traktować jako sprawę wewnętrzną, w którą państwa trzecie nie powinny się mieszać. A szczególnie nie powinna się mieszać Europa, która przez tyle lat bała się pisnąć cokolwiek na temat Czeczenii, nie reagowała odpowiednio na karygodne postępki rosyjskich służb, jak zabójstwo Politkowskiej, czy Litwinienki, a teraz, ni stąd ni zowąd, sprowokowana stanowczymi działaniami dyplomacji bloku wschodnio-europejskiego, śmie krytykować rosyjskie władze i protestować przeciwko położeniu przez nie niedźwiedziej łapy na małym państewku na końcu świata. Małym państewku o wielkim znaczeniu strategicznym dla obu zainteresowanych stron.

Rosyjski rewizjonizm - nowy totalitaryzm?

Rosja chce powrotu najlepszych czasów ZSRR, kiedy to Rosjanie mogli pluć całemu cywilizowanemu światu w twarz, robiąc na terenie swojej strefy wpływów, co tylko im się spodoba. I Europa ze swoimi mężami stanu typu Sarkozy, czy Berlusconi ułatwia Wielkiemu Niedźwiedziowi realizację tych imperialnych marzeń. Bo to właśnie najsilniejsi z europejskiej części obozu cywilizacji Zachodu dziś milczą i tylko ci teoretycznie dużo słabsi i najczęściej pomijani w wielkiej polityce ośmielają się mówić prawdę o Rosji. Europa jako całość zachowuje się ambiwalentnie - do mediów wystosowuje się tyrady o obronie demokracji i skandalu, jakim są działania Rosjan w Gruzji, co nie przeszkadza w poklepywaniu się po plecach Sikorskiego i Ławrowa, czy Sarkozego oraz Putina. Owa hańbiąca postawa daje Rosjanom wolną rękę w Gruzji i otwiera drogę do leczenia rosyjskich kompleksów, które świetnie tłumaczy i uzasadnia Aleksander Dugin. Filozof uważa, że po przegranej zimnej wojnie, Rosja chce rewanżu na całym Zachodzie - Wcześniej czy później ten rewanż nastąpi. Jeśli Zachód tego nie pojmie, w Rosji wydarzy się to samo co w Niemczech w 1933 roku - Owa teza rosyjskiego filozofa jest błędna. Kwestia zorientowania się w sytuacji przez Zachód jest drugorzędna, bo scenariusz tego, co stało się w 1933 roku u naszych zachodnich sąsiadów, już dziś zaczyna powtarzać się w Rosji. Świadomość realnego zagrożenia bądź jej brak na ten proces nie wpłynie. Żadne działanie tego procesu nie odwróci, ale z pewnością trzeźwy ogląd sytuacji i twarda oraz skonsolidowana postawa Zachodu pozwoli odpowiednio się przygotować i w dogodnym momencie dać odpór powrotowi imperialnego totalitaryzmu na wschodzie. Jedyne, co Zachód, a ściślej zachodnia Europa musi zrobić, to otworzyć swe szeroko zamknięte dziś oczęta i spojrzeć na fakty. Rosjanie coraz silniej wymachują szabelką i jeśli ktoś im tej szabelki z rączki nie wytrąci, to mogą przy jej pomocy narobić dużo bałaganu.

Małpa z brzytwą

Nie od dziś wiadomo, że rosyjskie pogróżki w większości są pustosłowiem. Najwyższy czas, by zachodni przywódcy przypomnieli sobie o sile i atutach zjednoczonej Europy i, patrząc na interes swoich i sojuszniczych państw, wreszcie stanowczo sięgneli po zdecydowane środki i, wspólnie z potęgą Stanów Zjednoczonych nareszcie zrobili ostateczny porządek z bawiącą się brzytwą małpą znad Wołgi.

Jan Englert o stanie wojennym. Sawicka podnieciła agenta CBA?

,,Na koniec opowiem anegdotę o stanie wojennym, ale uprzedzam, że jest prawdziwa, gorzka i przewrotna. Wezwał mnie kiedyś wysoki urzędnik resortu kultury. Straszył, mówił, jakie mają na nas haki, a w końcu zapytał, po co występuję w kościołach. Odpowiedziałem, że wszystko jest takie szare, a tam widzę same uduchowione twarze. A on na to: „Co pan pier..., przecież połowa to nasi!”.

Trzeba przyznać, że tę wersję obrony przygotował ktoś z głową. Sawicka nie brała łapówki, tylko dawała odpór męskim żądzom agenta CBA. Ona się zakochała, a on od razu do rzeczy. Takie historie się przydarzają ludziom. I kto będzie pamiętać, że w kącie pokoju leżała upchnięta reklamówka z pieniędzmi rzucona niedbale przez kochanków po sławnej rozmowie na ławce?

,,Była posłanka PO Beata Sawicka oskarżona o wzięcie łapówki od agenta CBA niebawem stanie przed sądem. Przed prokuratorem złożyła wstrząsające zeznania, ujawniając szczegóły romansu z agentem CBA - pisze "Dziennik", który uzyskał zgodę na zapoznanie się z zeznaniami Sawickiej.

Kiedy staliśmy przy oknie, obserwując wschód słońca, Tomasz wielokrotnie muskał mnie swoją twarzą po włosach, twarzy, wymieniliśmy kilka pocałunków (przerwa, żeby zdanie mogła zanotować stenotypistka). Czułam wówczas jego podniecenie, ale postanowiłam - prawie że w kulminacyjnym momencie - w bardzo intymnej sytuacji, jednak to przerwać.''

2008-09-11

O władzy nota krótka

Przepraszam za brak odezwu, przyrzekam się poprawić. Jednak lektura tekstu FYM'a pt. Administracja skłoniła mnie do małej refleksji nt. władzy.

Amerykanie na ich prezydenta i jego urzędników mawiają "Administration". Czym się owa administracja zajmuje? Rządzeniem.

W Polsce na Premiera i jego świtę mówimy "Rząd". Czym się ów rząd zajmuje? Administrowaniem.

Ta różnica nie jest wbrew pozorom ani mała ani jedynie semantyczna. Take heed, caveat emptor i wogóle uważać, moje drogie PełOsiaki i leberały.



Pozdrawiam.

2008-09-09

No i po co to wszystko?

Powinniśmy się już przyzwyczaić, że żyjemy w kraju jaj. Istnieją jeszcze struktury, które powodują, że paradoksy naszej rzeczywistości będą się jeszcze bardziej pogłębiać. Od czasu do czasu dostajemy połajankę z Brukseli, że postępy w zaprowadzaniu jedynego prawdziwego ustroju socjalistycznego są niesatysfakcjonujące. Wszystko musi spełniać teraz standardy i normy ustalane przez centralę. Nie dość, że już wcześniej wprowadzono całą masę głupich przepisów, to teraz ten cały absurd na kółkach będzie jeszcze większy. Można się retorycznie spytać: no i po co to wszystko?

Nie tak dawno temu strajkowali sadownicy, ponieważ ceny skupu owoców ustalone przez zakłady zajmujące się ich przetwórstwem okazały się niskie. Co więc, powinien zrobić właściciel sadu, aby nie być stratnym w wyniku swojej działalności? Oczywiście znaleźć inną furtkę, żeby to sprzedać - na przykład na jakimś targu albo jarmarku. Ale oczywiście są utrudnienia w tym kierunku. Nie można się rozstawić na ulicy i zacząć sprzedawać swoje plony, ponieważ zaraz byłaby wizyta Sanepidu odnośnie warunków przechowywania i sprzedawania. No i po co takie surowe normy sanitarne? Przecież to tylko utrudnia ludziom życie. Istnieje jeszcze jedna furtka w przypadku owoców, a mianowicie przerobienie ich na alkohol, a następnie sprzedanie swoich wyrobów. To też jest nielegalne, ale o tym za moment.

Surowe normy sanitarne zabraniają również sprzedaży mięsa zwierząt po uboju bez żadnych badań między innymi trychinoskopii. Tak samo nie można praktycznie handlować nim na targowiskach. No i po co to wszystko? Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie kupi zgniłego, cuchnącego mięsa. A poza tym jaki ma interes sprzedawca, wciskając klientowi trefny towar? Przecież jeżeli się to powtórzy kilka razy, to już nikt do kogoś takiego nie przyjdzie nic kupić.

Z mięsem mamy jeszcze inne ceregiele. Otóż, nie można już na własny użytek dokonać uboju świnii. A przecież czyja jest trzoda chlewna? Jest własnością rolnika czy państwa? Odpowiedzieć możemy sobie na to pytanie sami. Przecież brak możliwości uboju świnii na własny użytek to taki sam absurd, jakby nie móc wyciąć drzewa na swojej posesji, a potem uzyskanym drewnem napalić w piecu.

Wróćmy jednak do nieszczęsnych sadowników. Owoce, których nie udało się sprzedać, przecież można by spokojnie przerobić na alkohol. Ze sprzedaży tego można by mieć większe zyski, niż gdyby sprzedawać jabłka, gruszki, śliwki et consortes. Tylko państwo tego zabrania. Na wyrób produktów alkoholowych trzeba mieć koncesję. No i co mamy się potem dziwić, że owoce gniją potem na drzewach, jak nie można z nimi praktycznie nic zrobić? Nie jest to wina wolnego rynku, jak to niektórzy mówią, tylko głupich przepisów.

Często się słyszy jeszcze o pędzeniu bimbru. A przecież dlaczego nie można zrobić w domu wódki, a potem sprzedać niej? Przecież wówczas duże gorzelnie typu Polmos miałyby konkurencję w postaci wielu drobnych wytwórców. Dlaczego zatem państwo ma strzec oligopolu? To jest przecież pozbawione sensu zupełnie jak koncesjonowanie wyrobu papierosów. Już kiedyś pisałem, że gdyby każdy mógł wytwarzać w domu papierosy, a następnie sprzedawać je na wolnym rynku giganci typu Phillipa Morrisa zmuszeni zostaliby do obrony swojej pozycji. Tak samo byłoby i w przypadku napojów wyskokowych.

Ale niestety, żyjemy w krainie pogłębiających się dziwów i absurdu. Musimy się przyzwyczaić, że raczej w najbliższej przyszłośc będzie jeszcze bardziej dziwnie i nonsensownie niż obecnie dzięki zarządcom Priwislanskiego Kraju i Euro-ZSRR. Odwrotu tego trendu na razie nie widać. Zaczynam wątpić, czy w ogóle nastąpi.

Rothbard w Polsce w głębokim komuniżmie

Co tu robił Rothbard (guru liberatrianizmu) w latach 80-tych? Uczyl Kiszczaka reguł wolnego rynku? A potem się wszyscy się dziwią, że komuna jest taka przygotowana. No jak już witali myslicieli wolnorynkowych w połowie lat 80-tych, to chyba nie dziwne, że przygotowani są 30 lat do przodu? Tak sobie szukalam informacji o Austriakach (prehistoria), ale to chyba Kirker dla Ciebie. Ja na to trafiłam przypadkiem. Bardzo mnie interesuje, kim byli ci profesorowie, co tak ochoczo tlumaczyli teksty... (zupelnie serio).

Podróż do Polski

Tłumaczenie: Witold Falkowski

Jeden z tygodni marca 1986 roku spędziłem niezwykle ciekawie, uczestnicząc w konferencji, która odbywała się w hotelu w Mrągowie na pojezierzu w północnej części Polski (dawniejszych Prusach Wschodnich). Konferencja, a właściwie sympozjum poświęcone szerokiemu wachlarzowi zagadnień ujętych w tytule „Ekonomia a przemiany społeczne”, została zorganizowana przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jej sponsorem była grupa angielskich naukowców o przekonaniach konserwatywnych i wolnorynkowych.

Chociaż pod względem gospodarczym – jak zauważył jeden z zachodnich uczestników konferencji – Polska jest „jednym wielkim slumsem” z podupadłymi obszarami wiejskimi, walącymi się miasteczkami i zniszczonymi miastami, to pod względem intelektualnym ten mężny naród cieszy się największą wolnością w całym bloku wschodnim. W żadnym innym państwie należącym do strefy wpływów sowieckich taka konferencja nie mogłaby się odbyć.

Jedynym nałożonym na uczestników ograniczeniem był warunek, żeby tytuły zgłoszonych wystąp1bcb
dował się zawsze któryś z polskich profesorów gotów pospieszyć dwóm dziwakom z pomocą jako tłumacz.

Najbardziej wzruszająca chwila sympozjum miała miejsce w czasie bankietu ostatniego wieczoru, gdy angielski socjolog, który przewodniczył konferencji, po wygłoszeniu podziękowania pod adresem polskich gospodarzy, wzniósł płynący z głębi serca toast za „wolną, niepodległą i katolicką Polskę”. Wszyscy zrozumieliśmy jego intencje i każdy obecny na sali – także protestanci i ateiści – wzniósł kieliszek i ochoczo spełnił toast. Również agent służb rządowych.

Powyższy tekst stanowi rozdział 94 książki Rothbarda Making Economic Sense
**************************************************************************

P.S. Dodam, ze Rothbard to dla mnie zaden rewolucyjny mysliciel, a Misesowi do piet nie dorasta i tu skoncze...

2008-09-08

Łoś w trawie na bagnach w Poleskim Parku Narodowym

Czy w medycynie jest miejsce na demokrację?

Demokracja stała się w obecnych czasach fetyszem. Takie określenia jak demokratyczny czy pluralizm są w sumie pustosłowiem, ale dla wielu osób mają wielką moc przekonywania jako semantyczny wytrych. W sumie demokracja jako taka nie jest zbyt ciekawym systemem, prowadzi do tego, że wszyscy chcą jak najdłużej utrzymać przy korycie, a w efekcie nic konstruktywnego się nie robi. Wielu z nas nie jest nawet świadomym, jak daleko sięgają macki demokracji. Otóż, okazuje się, że nawet w nauce może odgrywać ona pewną rolę. Nam się wydaje, że działać tam powinna instytucja autorytetu epistemicznego, ale okazuje się, że i tam pewne rzeczy można załatwić przez głosowanie.

W 1991 roku WHO po demokratycznym głosowaniu skreśliła homoseksualizm z listy chorób. Od tak po prostu. Oficjalnie mówi się, że mamy orientacje seksualne, a heteroseksualna jest tylko jedną z nich. No i cóż, lewactwo ze swoimi brudnymi butami wlezie wszędzie. A to trąbią o antropogenicznych przyczynach efektu cieplarnego, a to o tym, że homoseksualizm jest jakąś alternatywną normalnością. A przecież to jest zaburzenie. Obecnie szuka się nawet jego przyczyn na poziomie molekularnym i jakoś te poszukiwania nie przynoszą żadnych skutków. Swojego czasu poświęciłem tej kwestii tekst Lewicowe pseudonauki (3): Normalność homoseksualizmu. Tam wyjaśniłem wiele rzeczy, więc zainteresowanych odsyłam do tego tekstu.

Widać, że nawet w medycynie można o czymś zadecydować poprzez głosowanie. Tak więc przejść może nawet największa głupota, jeżeli ktoś będzie starał się ją przeforsować. Możemy przy tej okazji wykonać taki eksperyment myślowy.

Jest taka dziedzina, która nazywa się immunoparazytologia. Zajmuje się ona reakcjami odpornościowymi przy zakażeniach pasożytniczych, czyli mówiąc to językiem niefachowym - jak organizm mający robaki stara się ich pozbyć, a przy okazji jak te robaki starają się oszukać jego system odpornościowy. W tym drugim przypadku mamy do czynienia z procesami immunomodulacji, czyli modyfikowania działalności systemu odpornościowego żywiciela. Tego typu efekty wywołują zarówno mikro- jak i makropasożyty (klasyfikacja mikro- i makro- to w zależności od rozmiarów, te pierwsze to pierwotniaki, a te drugie to robaki - najczęściej przywry, tasiemce, nicienie). Wykorzystują one do tego celu wydzielane przez siebie białka, znane jako antygeny ekskrecji-sekrecji. Na przykład gdyby mysz była uczulona na jakiś alergen, to po zarażeniu - dla przykładu - nicieniem Heligmosomoides polygyrus (ten akurat jest często wykorzystywany w badaniach immunoparazytologicznych), to potem już nie będzie wykazywała tego typu reakcji. Tyle wstępu, teraz ad rem.

Mówi się obecnie, że alergie są plagą. Tak więc jakiś doktorek, nazwijmy go Scheissenstein, może wymyśleć, że jeżeli robaki nie występują w jakiś wielkich ilościach w organizmie, to jest to wręcz zdrowe. Nie można określać tego stanu mianem chorobliwego, jeżeli organizm ma być zabezpieczony przed reakcjami alergicznymi. Tak więc może wygłosić odczyn na spotkaniu WHO, że jeżeli ktoś ma w sobie niewielkie ilości robaków pasożytniczych, to nie jest to żadna choroba. Jako argument może wykorzystać, że zapewne każdy z nas ma w sobie ileś tam larw włośnia krętego, które praktycznie nie wywołują większego uszczerbku na zdrowiu.

Co więc może zrobić WHO. Przegłosować, że choroby pasożytnicze, jeżeli liczebność pasożytów w organizmie żywiciela nie jest zbyt wysoka, nie zasługują w ogóle na takie miano. Oczywiście zaraz zaczęłaby się odpowiednia kampania medialna, żeby ludzi do czegoś takie przekonać, żeby na przykład jak dziecko notorycznie drapie się po tyłku, żeby nie dawać mu mebendazolu czy innych antyhelmintyków (leków zwalczających robaki pasożytnicze) celem pozbycia się okazów Enterobius vermicularis. Tak samo byłoby w wielu innych przypadkach.

No i do jakiego możemy na tej podstawie dojść wniosku. W demokratycznym głosowaniu przejdzie nawet największa głupota, pod warunkiem, że stoi za tym odpowiednio silne lobby. W 1991 roku było laickie lewactwo o zapędach socjoinżynieryjnych. Tutaj mogłoby powstać swoiste lobby immunoparazytologiczne, które chciałoby posłać alergologów na przysłowiową zieloną trawę, a przy okazji zrobić interes na własnych rozwiązaniach - jak kuracje oparte na podawaniu organizmów pasożytniczych (za Ekologią Krebsa rozróżniami pasożytnictwo i chorobotwórczość) wywodzących się ze zwierząt wielokomórkowych, najpewniej nicieni.

A teraz odpowiedzmy sobie na proste pytanie. A czy tak nie było w roku 1991, kiedy to stwierdzono, że homoseksualizm nie jest chorobą? Sytuacja jest analogiczna. Homoseksualizm przecież jest chorobą i to powiązaną z innymi zaburzeniami psychoseksualnymi jak masochizm, sadomasochizm, pedofilia. Dlatego winien być tak traktowany. Stwierdzenie, że homoseksualizm nie jest chorobowy, to absurd w takim samym stopniu, jak uznanie, że glistnica stanowi zjawisko normalne w populacji.

No i do czego doprowadziła nas do tego demokratyzacja? Do tego absurdu na kółkach w postaci ideologizacji nauki tak, aby zgadzała się z jedyną słuszną ideologią głoszoną przez lewicę laicką. Obecnie wymyśla się już choroby psychiczne - przykładem jest wspomniany kiedyś przeze mnie syndrom RWA. Establishment się z tym zgadza, ponieważ jemu to jest na rękę; zwalczany jest w końcu ten wstrętny Ciemnogród. Czy zatem wracają czasy Łysenki i Miczurina?